Niedziela, piękna pogoda i sesja ślubna na Nikiszowcu… wszystko zapowiadało się obiecująco. Urokliwie miejsce do tej pory przeze mnie nie odwiedzane. Co nie znaczy, że wolę Warszawę, czy Wrocław. Bynajmniej. Każde z tych miejsc ma w sobie coś specjalnego. Charakterystyczne dla Nikiszowca uliczki, kamienice, ujednolicona architektura właściwa dla w zasadzie już historycznie postrzeganego Ślaska stanowi doskonałe tło dla sesji ślubnych. Przyszedł wreszcie czas na wykorzystanie tej pięknej lokalizacji.
Nikiszowiec, zwany potocznie Nikiszem znany jest z bożonarodzeniowego jarmarku. Każdego roku w grudniu przyciąga on tłumy mieszkańców Śląska, turystów z kraju i zagranicy. Podobny, ale nieco mniejszy jarmark odbywa się też latem na odpuście u Babci Any. Jest to lipcowe wydarzenie zorganizowane przy parafii św. Anny na Nikiszowcu. Co ważne, podczas jarmarków swoje produkty wystawiają lokalni artyści, promując w ten sposób bardzo pożądane obecnie w dziedzinie wystroju wnętrz rękodzieło. Ozdoby z drewna, szydełkowane, witraże, obrazy i wiele, wiele innych można podziwiać i kupić bezpośrednio u wytwórców. Wtedy jednak jest bardzo tłoczno. Sesja ślubna na Nikiszowcu w te konkretne weekendy grudnia i lipca może przybrać nowojorski wymiar. Nam chodziło o bardziej kameralne ujęcia.
Wraz z Wiktorią i Piotrkiem w dobrych nastrojach ruszyliśmy na podbój Nikisza. Nie jest to bardzo rozległy obszar, ale na tyle ciekawy by wracać kilka razy w to samo miejsce i próbować różnych ujęć. Tak też było, w słońcu i w cieniu, ulice i bramy, dziedzińce i fasady…. wszystko jest tam interesujące, aż ciężko się zdecydować. Kilka godzin spaceru plus pyszna beza w nikiszowskim Byfyju to gwarancja udanego pleneru. Jestem przekonany, że jeszcze tam wrócę. Z aparatem, czy bez, z pewnością warto posiedzieć w tym niepowtarzalnym klimacie okolicznych restauracji i po prostu cieszyć się chwilą.